poniedziałek, 5 października 2015

Ciężkie przeżycie


Niski stolik stał już nakryty, wokół niego leżały ułożone materace. As-Sajjid wszedł i usiadł po turecku na głównym miejscu, a potem kolejno weszli trzej synowie, Jasin usiadł po prawej stronie ojca, Fahmi po lewej, a Kamal naprzeciwko. Siedzieli grzecznie z pokornie spuszczonymi głowami jak w meczecie w czasie modlitwy. W tej chwili wszyscy byli równi; sekretarz szkoły An-Nahhasina, student Wydziału Prawa i uczeń szkoły Chalila Agi. Żaden z nich nie miał odwagi spojrzeć w twarz ojca. Co więcej, w jego obecności unikali wymieniania spojrzeń między sobą, żeby żaden z nich nie uśmiechnął się czasem, narażając się na straszny, nie do zniesienia gniew As-Sajjida. Ojca spotykali tylko w czasie śniadania. Wracali do domu po południu, już po wyjściu As-Sajjida do sklepu pó poobiedniej sjeście, a kiedy po północy powracał z hulanki, już spali. Śniadanie, mimo że trwało krótko, było dla nich ciężkim przeżyciem. Zmuszeni byli do wojskowego wręcz reżimu, a sparaliżowani strachem popełniali błędy i niezręczności i myśleli tylko o tym, jak się ich ustrzec. W ogóle śniadanie odbywało się w atmosferze, która odbierała im apetyt i przyjemność jedzenia. Nic dziwnego, bowiem As-Sajjid zaczynał je od tego, że krótką chwilę, zanim matka weszła z tacą, poświęcał na lustrowanie synów krytycznym okiem. A niech tylko spostrzegł jakieś uchybienie, choćby najmniejsze, jakąś plamkę na ubraniu, wylewał potok obelg i zniewag. Czasami pytał Kamala surowo: „Umyłeś ręce?”, a kiedy chłopiec odpowiedział twierdząco, rozkazywał: „Pokaż!”, i chłopiec rozpościerał dłonie, przełykał ze strachu ślinę, a ojciec, zamiast go ośmielić, pochwalić za czystość, jeszcze groził: „Gdybyś kiedy zapomniał umyć ręce przed jedzeniem, to ci je utnę.” Albo pytał Fahmiego: „Czy ten sukinsyn się uczy?” I Fahmi wiedząc doskonale, o kogo chodzi, bo „sukinsyn” w ustach As-Sajjida to przydomek Kamala, odpowiadał, że Kamal starannie odrabia lekcje. Prawdą było bowiem, że spryt i inteligencja chłopca, które często wywoływały gniew ojca, szły w parze z pracowitością i pilnością, o czym świadczyły jego sukcesy w szkole. Ale As-Sajjid wymagał od swoich synów ślepego posłuszeństwa, co było trudne do zniesienia dla chłopca, który zabawę przedkładał nad jedzenie, dlatego komentował gniewnie odpowiedź Fahmiego: „Posłuszeństwo jest ważniejsze niż nauka”, po czym odwracał się do Kamala i mówił ze złością: „Zapamiętaj to, ty sukinsynu!”  
Matka wniosła wielką tacę z jedzeniem, postawiła ją na stole, a sama wycofała się pod ścianę, koło stolika, na którym postawiła dzban. Czekała gotowa na każde skinienie. Pośrodku miedzianej błyszczącej tacy stał wielki półmisek pełny fulu z jajkami, przysmażonego na tłuszczu. Po jednej jego stronie leżał gorący chleb, po drugiej ustawione rzędem małe talerzyki z serem, cytryną, marynowaną papryką, szattą, solą i czarnym pieprzem. Brzuchy braci falowały z żądzy jedzenia, ale siedzieli nieruchomo udając, że nie widzą tej wspaniałej tacy, tak jakby jej radosny widok wcale ich nie poruszył. Dopiero kiedy As-Sajjid wziął chleb, połamał go i wymamrotał „jedzcie”, ręce wyciągnęły się w porządku, według wieku: Jasin, Fahmi i Kamal, i zaczęli jeść grzecznie i w zawstydzeniu. Mimo że AsSajjid pożerał jedzenie w wielkich ilościach i w pośpiechu, a szczęki jego pracowały szybko i bez przerwy, jak maszyna, mimo że pakował do ust wszystko naraz, ful, jajka, ser, marynowaną paprykę, marynowaną cytrynę, miażdżył to i szybko połykał, podczas gdy jego palce przygotowywały kęs następny, oni jedli powoli, nie spiesząc się, chociaż ta powolność dużo ich kosztowała i zupełnie nie odpowiadała ich gorącym naturom. Nikogo nie ominęła ostra uwaga ojca lub choćby groźne spojrzenie, kiedy któryś z braci zrobił coś nieodpowiedniego przez nieuwagę, zapomniał się w momencie słabości i zlekceważył coś, czego wymagała grzeczność i dobre wychowanie. Zwłaszcza Kamal się niepokoił, bo on najbardziej bał się ojca.
O ile bracia narażeni byli najwyżej na wymysły i besztanie, jemu dostawały się w najlepszym wypadku kopniaki i policzki. Dlatego jadł śniadanie uważnie i pełen niepokoju, rzucając ukradkowe spojrzenia na półmiski i na jedzenie, które szybko z nich znikało, a w miarę jak znikało, rósł jego niepokój. Czekał ze strachem, kiedy będzie widać, że ojciec ma już dosyć, że zabrakło mu miejsca w żołądku. Bo mimo że ojciec pożerał z wielką szybkością ogromne ilości różnych potraw, Kamal wiedział z doświadczenia, że największym zagrożeniem dla półmisków, a co za tym idzie i dla niego samego, są bracia. As-Sajjid bowiem jadł szybko i szybko się nasycał, natomiast bracia, tuż po odejściu ojca od stołu, zaczynali prawdziwą bitwę o to, co zostało, i nie odeszli, dopóki nie opróżnili talerzy ze wszystkiego, co się tylko dało zjeść. Dlatego zaledwie As-Sajjid zdążył wstać i wyjść z pokoju, Kamal zawijał rękawy i jak szalony rzucał się na stół, jedną ręką zgarniając co się dało z półmiska, drugą z małych talerzyków. Ale jego wysiłki nie zawsze odnosiły skutek z powodu zachłanności braci, więc uciekał się do podstępu, jak zawsze w sytuacji, która zagrażała jego bezpieczeństwu. Po prostu prychał i pluł na talerze i wtedy bracia wycofywali się patrząc na niego wściekłym wzrokiem i w końcu wychodzili z pokoju pękając ze śmiechu, a jemu spełniało się poranne marzenie: żeby zostać przy stole samemu.

Nadżib Mahfuz

Opowieści starego Kairu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz