piątek, 25 grudnia 2015

Najgorsza kolacja świąteczna




W tym roku ich zwyczajowa kolacja miała odbyć się w restauracji Chez Papa przy alei Bosquet. Jed wybrał ją z paryskiego przewodnika kulturalnego na podstawie reklamy obiecującej tradycyjną jakość kuchni, i w sumie obietnica była dotrzymana. Na pół pustą salę z postaciami Świętych Mikołajów i choinkami ozdobionymi łańcuchami zajmowały przede wszystkim make grupki starszych, a nawet całkiem starych ludzi, starannie, sumiennie, niemal drapieżnie przeżuwających tradycyjne dania świąteczne. W karcie można było znaleźć dzika, prosiaka i indyka, a na deser, rzecz jasna, zakład proponował comber czekoladowy a l'ancienne, serwowany przez grzecznych, przygaszonych kelnerów, poruszających się w ciszy, jak na oddziale szpitalnym dla ciężko poparzonych. Jed zachowywał się trochę dziecinnie — i miał tego pełną świadomość — stawiając ojcu taką kolację. Ten szczupły, poważny człowiek o kościstej, surowej twarzy nigdy nie zdawał się zainteresowany rozkoszami stołu, a w rzadkich wypadkach, gdy jedli razem na mieście, bo akurat ojciec chciał się spotkać z synem w pobliżu swego miejsca pracy, nieodmiennie wybierał sushi, zawsze w tej samej restauracji. Żalosnym i zbędnym wysiłkiem były próby nawiązania gastronomicznej bliskości, której nie tylko teraz, ale też najprawdopodobniej nigdy nie było — jego małżonka za życia nie znosiła gotowania. Ale była Gwiazdka, więc jaki Jed miał wybór?
Obojętny na kwestie ubraniowe, jego ojciec coraz mniej czytał i nie zdawał się interesować niczym szczególnym. Według dyrektorki domu spokojnej starości był „umiarkowanie zintegrowany", co prawdopodobnie oznaczało, że w zasadzie z nikim nie rozmawiał. W tej chwili pracowicie przeżuwał prosiaka z mniej więcej takim wyrazem twarzy, jakby chodziło o kawałek gumy; nic nie wskazywało, że ma zamiar przerwać przedłużającą się ciszę, a Jed (nie powinien był brać gewűrztraminera do ostryg, zrozumiał to już w momencie składania zamówienia, białe wino zawsze mieszalo mu w głowie) gorączkowo poszukiwał czegokolwiek, co mogłoby przypominać temat do rozmowy.
(...) Prawdopodobnie przez analogię podejrzewamy starszych ludzi o jakieś szczególne łakomstwo, bo staramy sic sami siebie przekonać, że przynajmniej tyle im pozostało, podczas gdy w większości wypadków przyjemności podniebienia z biegiem czasu nieodwołalnie słabną, podobnie jak cała reszta. Zostają tylko kłopoty trawienne i rak prostaty.
Parę metrów na lewo od nich trzy osiemdziesięciolatki siedziały w skupieniu nad sałatką owocową — może w hołdzie dla zmarłych mężów. Jedna z nich wyciągnęła rękę po kieliszek szampana, ale jej dłoń opadła na stół, a pierś wzniosła się od wysiłku. Po kilku sekundach kobieta ponowiła próbę, jej ręka trzęsła się, rysy twarzy ścięła koncentracja. Jed powstrzymywał się przed interwencją, w końcu nie była to jego rola. Ani kelnera, który stał kilka metrów dalej i zatroskanym wzrokiem śledził sytuację; ta kobieta pozostawała obecnie w bezpośrednim kontakcie z Bogiem. Zapewne bliżej jej było do dziewięćdziesiątki niż osiemdziesiątki.
Aby rytuał spełnił się do końca, podano deser. Ojciec Jeda z rezygnacja, zabrał się do combru czekoladowego upieczonego zgodnie z tradycyjną recepturą cukierniczą. Koniec był już blisko. Czas biegł miedzy nimi dość dziwacznie: choć nic nie mówili, a cisza, jaka na trwałe zapadła wokół stołu, mogła mocno ciążyć, zdawało się, że minuty upływają z piorunującą prędkością. Pół godziny później, bez jakiejkolwiek myśli, która przemknęłaby mu przez głowę, Jed odprowadził ojca na postój taksówek.

Michel Houellebecq

Mapa i terytorium

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz